Śmiertelnie nużący i mdły. Kiepski aktorsko. Zarówno Smith jak i Fanning, nie udźwignęli wyzwania. Film kompletnie nie angażuje emocjonalnie widza, ponieważ ten z żadną z postaci nie jest w stanie się utożsamić. Początek zaczyna się od sztucznej i nieprzekonującej sceny próby samobójczej, a potem mamy całkowity zjazd. Smith - stara się zagrać sympatycznego chłopaka, ale robi to sztucznie, pozersko i nienaturalnie. Jego drugiej "mrocznej" natury można ze świecą szukać. Nachalne próby zjednania sympatii Fincha są tak egzaltowane i przewidywalne, że wydaje się iż kpi z inteligencji widza. Fanning - sztywna, z jednym zestawem min sprawia, że przestaje nam zależeć, aby się uśmiechnęła, otworzyła, zapomniała o traumie.
Poprawność w Netflixie to już jakaś schiza. Można jakoś przełknąć nachalnie serwowaną poprawność polityczną raz na jakiś czas, ale w Netflixie stała ona regułą niemal w każdej produkcji. Książka opisuje Fincha jako "having messy, black hair, bright blue eyes and extremely pale skin". Oczywiście poprzez dobór aktora postanowiono kompletnie zrujnować wyobrażenie postaci Fincha u czytelników.
I jeszcze ta antyreklama Indiany. Walory krajobrazowo - turystyczne są tak przedstawione, że większe drżenie serca wywołuje spacer za stodołę.
Książki nie znam, ale to w jaki sposòb historia była przedstawiana w filmie było tak jak to odpisujesz mdłe i nie naturalne. A to że Finch w książce był biały byłem pewny, ale musi być równouprawnienie rasowe i parytety w tym względzie, istny obłęd. Wogòle zauważalny jest nachalny trend eksponowania czarnoskórych aktorów w filmach już tak od roku 2018 a 2020 to już wogòle wysyp takich produkcji. Ten cały Netflix, to już żenada. Ale cóż takie czasy kolorowo, czarno i przy tym w większości byle jak. (Czarni też grają dobrze, ale szkoda, że tak nieumiejętnie i nachalnie właśnie się ich wypycha, ale to ma swój głębszy socjologiczny cel tak naprawdę.) Podejrzewam, że 2021 będzie wysypem produkcji z transami i niebinarnymi, bo teraz to jest na czasie i to jest trend przewodni.